Kinga Michalska, Warszawa, fot. Milena Soporowska  
Queerowy dom - z Kingą Michalską rozmawiamy o zinie "Czy troska ma płeć?". 

Obraz queerowej społeczności bez cenzury, ale i bez wymuszonej kontrowersji. Kinga Michalska, polska artystka wizualna mieszkająca w Montrealu, swój projekt “Diary” prowadzi od 2014 roku. Jego część znalazła się w zinie “Czy troska ma płeć?”. W wywiadzie opowiada o jego powstaniu, binarnych podziałach i poszukiwaniu własnej tożsamości. 

​​​​​​​Milena Soporowska: Dlaczego zaczęłaś fotografować środowisko queerowe? Czy praca nad tym tematem zaczęła się jeszcze w Polsce, czy jest ściśle związana z Twoją przeprowadzką do Montrealu? 
Kinga Michalska: Środowisko queerowe zaczęłam fotografować po przeprowadzce do Kanady. Do Montrealu trochę uciekłam w poszukiwaniu “qeerowego domu”. Wyjechałam 10 lat temu, bo w Polsce nie znalazłam społeczności, której szukałam. Znałam tu pojedyncze lesbijki czy osoby biseksualne, ale to by było na tyle. Jakaś społeczność zapewne istniała, ale ja po prostu na nią nie trafiłam. 
Chyba musiałam przeżyć swoją queerowość i wyoutować w zupełnie innym miejscu. 
Jak myślisz, dlaczego na tę społeczność, jak sama mówisz, “nie trafiłaś”? Czy to dlatego, że była wówczas tak mało widoczna? A może zbyt hermetyczna? 
Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką na Brzozowej mieścił się klub lesbijski, ale żeby do niego wejść, trzeba było mieć 18 lat. Tam nas notorycznie nie wpuszczali. Istniał też klub Le Madame, do którego udało mi się pójść tylko raz, dosłownie przed zamknięciem. To było dla mnie wtedy wielkie przeżycie. Pamiętam też wizytę w gejowskim klubie w Łodzi na Piotrkowskiej, z którego nas wyrzucili, bo był tylko dla gejów-facetów. 
Wiadomo, po pijaku całowałam się z dziewczynami na imprezach. Na takie akcje było przyzwolenie. Było to ok przy zachowaniu odpowiedniego kontekstu, że niby robi się to dla widza-chłopaka, któremu może się coś takiego podobać. 
Miałam wrażenie, że żeby wejść w to środowisko trzeba było się jednoznacznie zdeklarować jako lesbijka, a ja wtedy nie byłam na to gotowa. Opcje “pomiędzy” nie były traktowane poważnie.
Poza kontekstem stricte randkowym czy hookupowym nie widziałam przestrzeni, gdzie osoby mogłyby się po prostu poznać, czy wymienić queerowymi doświadczeniami.
A na studiach?
Studiowałam kulturoznawstwo w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Na zajęciach rozmawialiśmy o teorii queerowej, co bardzo mi się podobało. Jednak nadal były to rozmowy akademickie, które z reguły są raczej oddalone od życia i osobistego doświadczenia. 
Społeczność, która była bardziej zżyta, otwarta i ukierunkowana politycznie zobaczyłam dopiero w Montrealu. Nazywam to “społecznością”, a tak naprawdę chyba szukałam rodziny z wyboru, czy jakiegoś queerowego pokrewieństwa. Jest to też po części związane z tym, że trochę czasu i odwagi wymagało ode mnie zrozumienie i określenie swojej tożsamości. ​​​​​​​

"Diary” wystawa Poganki, lokal_30, fot. Marcin Limanowsi
z prawej: George, Pomona i Vanja przebrani za wieżowiec i mały domek, z serii „Diary”
Teraz te środowiska w Polsce stają się coraz bardziej widoczne - również we wspomnianym kontekście politycznym. Czy ta nasza rzeczywistość coraz bardziej przypomina tę w Montrealu? Widzisz tu zaczątki takiego “pokrewieństwa” jakie znalazłaś w Kanadzie?
Tak, totalnie. Wydaje mi się, że teraz w Polsce powstaje naprawdę wiele wspaniałych queerowych inicjatyw. W zeszłym roku, w lecie, byłam na queerowym pikniku "Żyjąc życiem feministycznym", który odbył się pod Zachętą. Zobaczenie jak osoby queerowe opowiadają swoje intymne historie prosto do mikrofonu w przestrzeni publicznej bardzo mnie poruszyło. 
Super jest obserwować jak nasza społeczność robi się w Polsce coraz bardziej widoczna, aktywna i kolorowa. Widzę siostrzeństwo, solidarność, uważność i troskę. To jest dla mnie niezwykle pozytywne.
Jednak sytuacja polityczna w Polsce jest dla osób queerowych nadal tragiczna. Doświadczają tu nieporównywalnie więcej zachowań o charakterze opresyjnym niż w Kanadzie. Z jednej strony to ludzi jednoczy, z drugiej wykańcza.​​​​​​​​​​​​​​
Naomi i Kai, z serii „Diary”
Biorąc pod uwagę problem braku widoczności, trudno było Ci nakłonić osoby ze środowiska queerowego w Montrealu do pokazania swojej intymności, odsłonięcia się? Ten proces odbywał się naturalnie, przy okazji normalnego obcowania, czy zdjęcia były w większości pozowane? Twoi modele i modelki od razu mieli/miały świadomość, że staną się częścią wystawy czy książki? 
Na samym początku ten proces był bardzo spontaniczny. Miałam potrzebę uporządkowania, odnalezienia się w tej nowej sytuacji emigracyjnej. Fotografia była metodą na zapoznanie się, stworzenie relacji. 
W 2017 poszłam na studia magisterskie z fotografii na Concordia University w Montrealu. Zaczęłam wtedy myśleć o bardziej świadomym budowaniu archiwum i poszukiwaniu metody na stworzenie projektu a nie tylko robieniu zdjęć do szuflady. 
Zależy mi na tym, żeby osoby które fotografuję czuły się możliwie komfortowo. Staram się praktykować aktywną, entuzjastyczną zgodę i budować relacje oparte na szacunku i zaufaniu.
Mój proces opiera się na współpracy - często pomysły na zdjęcie wychodzą od samych bohaterów i bohaterek, nieraz fotografuję w ich osobistej przestrzeni. Lubię domowość, intymność, bliskość, dlatego często chcę sprawdzić, jak wygląda ich prywatne otoczenie. Ale fotografuję też na imprezie, na wakacjach. Czasem same obiekty, naturę. 
Gdy w trakcie pandemii przygotowywałam wystawę w lokalu_30 ta domość nabrała jeszcze innego znaczenia. Teraz dom niekoniecznie kojarzy nam się z bezpieczeństwem ale też z zamknięciem. ​​​​​​​
"Diary” wystawa Poganki, lokal_30, fot. Marcin Limanowski
Do tego lokal_30 był kiedyś mieszkaniem, więc to miejsce okazało się być idealne dla Twoich zdjęć. 
Tak! To było idealne miejsce. Było domowo, ciepło, siostrzanie i z troską. Kiedy po raz pierwszy zdjęcia z tego projektu pokazywałam w Montrealu, galeria typu “white cube” trochę wystraszyła moich znajomych. Ta sterylna przestrzeń była nieprzyjazna, bardziej wykluczająca, pretensjonalna. Potem zaczęłam uzupełniać moje instalacje o dywan, co wytwazało o wiele bardziej zapraszającą atmosferę. Można było sobie na nim usiąść, pogadać i pobyć ze sobą. ​​​​​​​
Mówiłaś wcześniej, że trochę czasu i odwagi wymagało od Ciebie znalezienie swojej własnej tożsamości. Jak obecnie się identyfikujesz? Czy takie pytanie jest na miejscu? Czy powinno się pytać o takie rzeczy wprost? ​​​​​​​
Miło mi, że pytasz. Takie pytanie wynikające z chęci poznania drugiej osoby i szacunku dla jej tożsamości jest jak najbardziej ok. Ważne jest, żeby pytać, bo niby skąd masz wiedzieć? 
Ja identyfikuję się jako osoba queerowa, niebinarna i chyba też jako lesbijka. Najłatwiej mi po prostu powiedzieć, że jestem osobą queerową. Tożsamość się zmienia, jest płynna. Ja też próbuję swoją tożsamość nadal zrozumieć. Od kilku lat przeszkadza mi etykietka cis-kobiety, choć jestem związana z wieloma aspektami kobiecości. Przestrzenie “tylko dla kobiet” często wykluczają kobiety transpłciowe, co jest niezwykle przemocowe i czego nie chcę być częścią. Nie odnajduję się w dominującym w naszej kulturze obrazie kobiety. Na przykład nie depiluję swojego ciała a mam grube, ciemne włosy, co sprawia, że osoby z zewnątrz często czytają to jako atrybut męskości. Dla mnie ta decyzja ma więcej wspólnego z wygodą niż z płcią. Ale nie mam wpływu na to, jak ludzie mnie odbierają. Jaką zatem znaleźć dla siebie etykietkę? Identyfikuję się bardziej z kobiecym niż męskim “pudełkiem”, ale ostatecznie wolę funkcjonować bez “pudełka”.
Źle się czujesz pomiędzy wybierając tylko pomiędzy tymi dwoma kategoriami “mężczyzna” i “kobieta”?
Byłam socjalizowana jako kobieta. Nie potrzebuję się tak zupełnie odcinać od kobiecości, ale nie chcę się tylko w niej zamykać. Widzę się w spektrum płciowym między kobiecością a neutralnością czy apłciowością. Uważam, że płeć i binarność są  konstruktem społecznym - kobieta/mężczyzna, dobre/złe, czarne/białe, prawo/lewo. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Zawsze istnieje jakieś spektrum, zestaw różnych doświadczeń, tożsamości, które się ze sobą wiążą, przenikają, splatają. Przeciwstawianie się binarnemu postrzeganiu świata w moim przypadku uważam za działanie polityczne.
Dla wielu osób niebinarych, bardzo ważna jest kwestia zaimków i brak identyfikacji z żadną płcią. Ja używam zaimku “they”, ale “she” też mi nie przeszkadza. Nie lubię jednak, gdy ktoś zwraca się do mnie per “kobieta” czy “dziewczyna”. Nawet sama nie wiem jeszcze, jak mówić o sobie po polsku, więc mówię tak, jak umiem - używając końcówek żeńskich. Być może to się kiedyś zmieni. 
Męczy mnie to, ile w życiu muszę myśleć i rozmawiać o płci - mam bardzo dużo do powiedzenia na inne tematy. Ale dopóki żyjemy w świecie, w którym płeć jest nieustannie kontrolowana przy pomocy chociażby dowodów, paszportów i łazienek, musimy o niej dyskutować. ​​​​​​​
Candi, z serii „Diary”
Dlaczego ta niebinarność stanowi dla ludzi takie zagrożenie? Dlaczego budzi tyle lęku u osób binarnych czy po prostu żyjących według takiego podziału?  Defaultowo ludzie nie stanowią “esencji kobiecości” czy “esencji męskości”. Takich rzeczy zwyczajnie nie ma. Gdyby wszyscy byli bardziej wrażliwi sami zauważyliby, chociażby w sobie, przemieszanie cech żeńskich i męskich - niezależnie od organów płciowych. 
Tak jak powiedziałaś, nie ma czegoś takiego jak “esencja kobiecości” - przynajmniej ja w nią nie wierzę. Nie ma takiej kobiety, która odhaczyłaby wszystkie check-boxy z typowo “kobiecymi cechami”. Nikt z zewnątrz nie może nam narzucić tego, kim jesteśmy. Może próbować, ale nieskutecznie. Tylko ja wiem kim jestem. Biologię też można łatwo obalić - czy kiedy ktoś ma dużo testosteronu to automatycznie nie jest kobietą? Nie ma czegoś takiego, jak “idealna kobieta” nawet z perspektywy biologicznej. 
Każdy może wybrać to, kim chce być i potem może zmienić zdanie. Kategorie są płynne - osoby mogą czuć się bliżej różnych z nich w różnych momentach swojego życia i nie należy im tego odbierać. Nikt inny nie może o tym zdecydować. 
Dlaczego ludzi to wkurza? Bo ten ruch burzy pewien ład społeczny, poczucie bezpieczeństwa, przeświadczenie, że rozumiemy “jak coś działa”, “jak Bóg stworzył świat”. Ale to jest oczywiście fikcja. Bo tak naprawdę Bóg stworzył świat w którym istnieją stworzenia mające nawet po kilkaset płci. Binarny porządek jest umowny, ale jest też korzystny dla części społeczeństwa, czyli cis-hetero białych ludzi. Zmiana tego porządku oznaczałaby, że ci ludzie musieliby podzielić się swoją władzą i kapitałem. ​​​​​​​​​​​​​​
Kinga i Sarah, z serii „Diary”
Wracając jeszcze do samych kategorii: mówiłaś, że teraz identyfikujesz się “chyba jako lesbijka”. Wcześniej wspominałaś, że takiej zdecydowanej deklaracji w niektórych środowiskach niemalże oczekiwano. Jaki teraz masz stosunek do tej tożsamości? 
Zawsze borykałam się z tożsamością lesbijską. Wiele lat byłam głównie z cis-facetami, ale spotykałam się też z kobietami, osobami niebinarnymi, miałam doświadczenia z osobami z każdego spektrum płci. Dlaczego miałabym jakkolwiek odnajdywać się w tożsamości lesbijskiej? Jestem obecnie w pierwszym poważnym związku z osobą niebinarną, AFAB (assigned female at birth). Myślę o tym, jak mało jest w kulturze reprezentacji takiej miłości jak nasza. Dlatego ta lesbijska narracja jest mi bliska, widzę w niej część siebie, bo nie ma jeszcze tak dużo innych narracji kulturowych, w których mogłybyśmy się umieścić. Dlatego nie chcę jej odrzucać. Jestem za tym, że wszystko można mieszać, stwarzając jednocześnie dowolny “koktajl tożsamościowy”. 
Wielokrotnie użyłaś w wywiadzie przedrostka “cis”. Kim jest np. cis-mężczyzna? Czym różni się od mężczyzny transpłciowego? 
Cis-płciowość określa sytuację, gdy płeć kulturowa i biologiczna sobie odpowiadają. Doświadczenie męskości osoby transpłciowej jest tak samo ważne i uprawnione. ​​​​​​​
Ich doświadczenie męskości rzuca na nią nowe światło. Inaczej czuje się osoba, która rodzi się mężczyzną, dla którego od razu przygotowane jest miejsce w społeczeństwie; inaczej, gdy gdy ta osoba musi sobie to miejsce wywalczyć, zbudować od nowa. Pewnie stosunek do określenia “mężczyzna” też jest wtedy inny.
Na pewno jest to inne doświadczenie. Ale o to lepiej pytać trans mężczyzn. Gdy mówimy o równouprawnieniu płciowym, często mamy na myśli głównie prawa kobiet, pamiętamy coraz częściej o osobach niebinarnych, ale rzadko mówi się o mężczyznach transpłciowych, którzy też doświadczają dyskryminacji ze względu na swoją tożsamość płciową. Wiadomo, że świat zbudowany jest w taki sposóby, że najłatwiej jest w nim cis-mężczyznom lub osobom, które są cis-passing, czyli postrzeganym przez społeczeństwo jako cis-płciowe. Istnieje też wiele innych czynników, które wpływają na przywilej i komfort życia - płeć nie jest jedynym, ale ma bardzo duże znaczenie. ​​​​​​​
Rodzice, z serii „Diary”
Nie jedynym, ale w sumie bardzo globalnym. W większości miejsc, społeczeństw ten podział jest wszechobecny, mimo że w niektórych kulturach istnieje więcej płci niż kobieta i mężczyzna. To pewien standard. 
Gdy ktoś jest w ciąży, zawsze występuje podstawowe pytanie: chłopiec czy dziewczynka? To jest pierwsza rzecz, którą próbujemy zrozumieć o człowieku. 
Twoje słowa przypomniały mi historię jednego z Twoich bohaterów w “Czy troska ma płeć?”. Zev opowiadał o momencie porodu, gdy lekarz zapytał go, czy ma od razu ogłosić płeć dziecka. A on odpowiedział: Nie chcę by była to pierwsza rzecz, jakiej dowiem się o swoim dziecku. Najpierw chcę wiedzieć, czy jest zdrowe. 
W Twojej publikacji pojawia się szereg osób niebinarnych, transpłciowych i nieheteronormatywnych przykładów rodzin. Czy to miała być w pewnym sensie publikacja edukacyjna, dla środowiska spoza społeczności queer, czy bardziej intymna relacja od wewnątrz, w której osoby queer (nie tylko postaci z książki) mogłyby się niejako przejrzeć, traktować ją jak lustro? 
Myślę, że pełni ona obie te funkcje. Może nie powiedziałabym, że edukacyjną, ale bardziej oferującą wgląd do mojego własnego doświadczenia, które jest również bogate w wiele innych nie-queerowych wątków - chociażby przyjaźni czy zdrowia psychicznego. To pozwala poszerzyć kontekst, uczynić go bardziej uniwersalnym. To publikacja dla każdej osoby ciekawej i otwartej na innych. 
Na pewno można się z niej wielu rzeczy dowiedzieć - np. o ciąży osób transpłciowych czy doświadczeniu queerowych rodziców. Z drugiej strony nasza queerowa społeczność może się dzięki niej sama skonfrontować z własnym obrazem - utożsamić się lub kłócić z tą wizją. To też jest ważne. ​​​​​​​
Ponieważ zdecydowałam się na własną dystrybucję moich zinów, z pominięciem pośredników, do pewnego stopnia mam dzięki temu kontrolę nad tym, do kogo trafiają. Poruszam wiele intymnych i delikatnych wątków, co sprawia, że nie jestem gotowa wypuścić ich w świat bez mojego “nadzoru”. Jest to dla mnie gest troski zarówno o moją historię, jak i historie innych osób zawartych w publikacji. ​​​​​​​
Lactatia, Coriander i Jess, z serii „Diary”
Ciekawe jest to, co powiedziałaś o kontrolowanym przez Ciebie procesie dystrybucji. Dbasz o swoją publiczność i swoich modeli i modelki. Ale często ta kategoria queerowości prowadzi do zupełnie czegoś innego - eksploatacji. Czy wydaje Ci się, że queerowość jest niekiedy wykorzystywana przez różne środowiska - również te queerowe? Ulega egzotyzacji? Staje się trendem? Modą? A może funkcjonuje jako “kontrowersja na której można się wybić”? 
W zinie pojawia się pytanie o to, jak mówić o sobie bez fetyszyzacji. To pytanie towarzyszy mi przy wielu projektach. Z jednej strony najlepiej jest o doświadczeniu queerowości czy inności opowiadać z własnego punktu widzenia. 
Nie byłabym szczera, gdybym powiedziała, że nie zależy mi na wystawach czy publikacjach. Przykładowo, kiedy piszę granty mam wrażenie, że żeby dalej móc tworzyć, muszę tą swoją queerowość sprzedać. Takie są niestety realia, ale warto to robić w taki sposób, żeby cel kariery nie przysłaniał naszej prawdy i nie eliminował troski o siebie i tych, o których opowiadamy. 
Wkurza mnie, kiedy osoby nie-queerowe nagle robią się “queerowymi fotografami”, bo akurat trafiły na falę zainteresowania tym tematem. Jednym z wydarzeń, które dały początek takiej fali było aresztowanie m.in. Margot ze Stop Bzdurom oraz brutalne zatrzymanie osób protestujących w jej obronie. To jest traumatyczne doświadczenie dla społeczności, jednocześnie generujące zainteresowanie opinii publicznej. Stając się sojusznikami osób queerowych trzeba szczególnie zważać na to, by realnie je wspierać a nie zabierać im miejsce. Ważne, żeby pamiętać o nich nie tylko w momentach, kiedy stają tzw. hot topic. Z czasem “moda na queerowość” przemija ale my zawsze powinniśmy mieć głos. 
„Diary”
Lactatia, z serii „Diary”
​​​​​​​W Twojej książce pojawił się fragment, w którym znajomi gratulowali Ci “kontrowersyjnych prac”, czego nie odebrałaś jako komplement. Jednocześnie te zdjęcia rzeczywiście wywoływały kontrowersje, czego przykładem jest portret 10-letniej drag queen Lactacii.​​​​​​​
To tak naprawdę pytanie o intencję. Na to, jak ludzie coś zinterpretują nie mam wpływu. Moją intencją jest pokazywanie mojej rzeczywistość bez cenzury, tak jak ja ją widzę. Nie szukam w tym temacie skandalu, ale też nie chcę tej rzeczywistości ugrzeczniać. Dla mnie spotkanie Lactacii i jej rodziny było bardzo poruszające jako przykład pełnej akceptacji dla jej ekspresji płciowej, co rzadko zdarza się w tak młodym wieku.
Ja odbieram Twoją książkę jako rodzaj pamiętnika - często bez konkretnych dat, bez “strategii” właśnie. Relacja tekstu ze zdjęciem wydała mi się tam bardzo ważna. Jak wyglądał proces łączenia słów z fotografią?
Zrobiłam tego zina jako jeden z projektów w ramach mojej magisterki. Proces polegał na codziennym pisaniu pamiętnika. Impulsem było poszukiwanie sposobu na nadanie moim zdjęciom większego kontekstu, czego ostatecznym rezultatem jest publikacja, o której właśnie rozmawiamy. W przypadku tego zina bardziej skupiłam na tekście niż na samych zdjęciach, które powstały wcześniej. 
W selekcji wpisów bardzo pomógł mi mój profesor Patryk Stasieczek. Zawsze konsultuję moje projekty z masą różnych osób, dlatego lista podziękowań jest długa.
Jeśli chodzi o samą edycję zdjęć, nie robiłam wielkiej selekcji. Wiązało się to m.in. z tym, że nie chciałam rozwlekać tego projektu. Zbliżały się moje wystawy i chciałam, żeby zin poszedł w świat i po prostu towarzyszył moim pracom. 
Nakład po angielsku został wyczerpany. Wersja polskojęzyczna jest jeszcze w kilku egzemplarzach w Warszawie, u mojej mamy w szafie.
Czyli tę publikację traktujesz trochę jako taki notatnik, ale publiczny? Projekt, gdzie możesz sobie pozwolić na mniejszy perfekcjonizm? Coś bardziej dostępnego, lżejszego? Z tego, co mi mówiłaś sama wielokrotnie zmieniałaś edycję. 
Ponieważ sama wszystko drukowałam, to z każdą edycją mogłam dowolnie wprowadzać zmiany totalnie się tym nie przejmując. Parę razy edytowałam kolejność zdjęć. Gdy ktoś zmieniał imię, też wprowadzałam poprawki. Jeśli coś nie podobało mi się w moim tekście, podmieniałam go. My castle - my rules.
Zależało mi na tym, żeby to był otwarty zbiór - tak jak pamiętnik, który pisze się całe życie. 
Pytanie o narrację i jej linearność jest dla mnie bardzo ważne. Walczę z tradycyjną strukturą tzw. “łuku dramatycznego” z ustalonym początkiem i końcem. Intencjonalne wprowadzanie chaosu kreuje antyhierarchiczny dynamizm. To też jest działanie polityczne.
Be i Lee, z serii „Diary”
Wydaje mi się, że przy takim temacie taka forma czasem ułatwia przekaz. Konfrontacja z czyjąś historią w formie pamiętnikarskiej, prywatnej sprawia, że ten odbiór może być bardziej empatyczny niż w przestrzeni galerii. A to szczególnie ważne przy tego typu historiach. 
Pomysł był taki, żeby można było pobyć jeszcze trochę samemu z tymi bohaterami czy z tematem. Zin czy książka to zapewniają. 
Wracając jeszcze do empatii: w zinie wprost oceniasz system wsparcia środowisk queerowych jako obciążony szczególnym rodzajem “emocjonalnego deficytu”. Gdzie byś wskazała jego źródło? Czy chodzi o deficyt z zewnątrz czy od wewnątrz?
Myślę, że o jedno i drugie. Na pewno systemowo, historycznie i współcześnie środowisko queerowe jest mniejszością i w różnym zakrese doświadcza tzw. “stresu mniejszościowego”. To ciąży. 
W zinie odnoszę się do słów Sarah Ahmed, która pisze, że osoby straight podążają przez życie prostą linią, podczas gdy osoby queer muszą się ciągle naginać do normy. Ciągłe naginanie odkłada się w systemie nerwowym czy - bardziej ogólnie - w ciele. Podobnie “odkłada się” bycie osobą nie-białą lub z niepełnosprawnościami. Oczywiście, każda z tych tożsamości w innym stopniu. Inność wymaga stałego wysiłku, bo żeby zrobić dla siebie miejsce, ciągle musimy stawiać opór wobec cis-heteronormy. Z wysiłkiem wiąże się zmęczenie. ​​​​​​​​​​​​​​
​​​​​​​Zina wydałam 4 lata temu. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ten deficyt wynikał po części z presji perfekcjonizmu płynącej z mojej własnej społeczności. Presji, by wszystkim pomóc, być idealną politycznie poprawną aktywistką, odpowiadać na każdą potrzebę czy prośbę, cały czas dawać więcej, robić więcej, bo nic nie jest wystarczające. Jestem uprzywilejowana - biała, zdrowa, z klasy średniej więc muszę nieustannie dawać, pomagać, działać, bo inni mają gorzej. To było bardzo męczące i totalnie motywowane poczuciem winy. Czułam tę presję - również jako fotografka - wobec osób które są w moim projekcie. Zdjęciom często towarzyszyły zwierzenia, do których musiałam się ustosunkować. Przez długi czas myślałam, że jak komuś robię zdjęcie, to mam wobec tej osoby dług, jestem za tę osobę odpowiedzialna. Teraz nie mam już takiego “kompleksu zbawcy”. Wiem, że nie powinnam wchodzić w rolę terapeutki. Jasno określam ramy tego, co biorę i co daję​​​​​​​
fotografie z serii „Diary”
Czy wydaje Ci się, że ta chęć zwierzania jest związana ze specyfiką tego środowiska? Nie bez znaczenia pozostaje pewnie fakt, że nie funkcjonujesz w nim jako outsiderka, jesteś jego częścią, co daje Ci kredyt zaufania. Tu jednak zawsze potrzebna jest mądra empatia, a ta stawia granice. 
W relacji zwierzania się ważne jest, by każdy o siebie zadbał - również słuchacz czy słuchaczka. W jakimś sensie wywiad w formie wideo, który przeprowadzałam z moimi bohaterami i bohaterkami jako część projektu, stawiał taką granicę. Jako format miał określone ramy, dawał początek i koniec. 
Zwierzanie się jest potrzebne i ważne, ale rzeczywiście wydaje mi się, że w moim środowisku ogólnie lubimy się pławić w tych traumach, ciągle otwierać rany. 
Czasem życie nie pozostawia nam wyboru, jest nam za ciężko i ból się przez nas przelewa. Każda sytuacja jest inna. Ja sama po latach podchodzę teraz do tego z większą świadomością - niezależnie w jakiej roli występuję - osoby zwierzającej się, czy tych zwierzeń wysłuchującej. Ale to jest life long journey.
Mówisz o dbaniu - o siebie i innych. To właśnie troska stała się głównym tematem Twojego zina. W tytule i pierwszym jego paragrafie zadajesz sobie i nam pytanie Czy troska ma płeć? Czy udało Ci się na nie odpowiedzieć? Czym jest właściwie troska? 
W pierwszej części “Matrixa” pojawia się dziecko, które wygina łyżkę siłą swojego umysłu. Na pytanie Neo “jak to możliwe?”, dziecko odpowiada “łyżka nie istnieje”. Moja odpowiedź jest podobna - płeć nie istnieje, więc pytanie jest bez sensu.
A tak na poważnie, to pytanie zadałam sobie myśląc o tzw. care-work czy labour of love, czyli tzw. “zawodach opiekuńczych” czy “pracy opiekuńczej”, do której to kategorii zaliczamy m.in. pielęgniarki czy opiekunki osób starszych. Takie zawody na ogół wykonują kobiety. 
To było jednocześnie pytanie wynikające z prywatnej sytuacji, kiedy mój przyjaciel, transmężczyzna, odebrał moje wyrazy troski o niego jako “zbyt kobiece”. Jednym z takich moich “kobiecych” gestów było wysyłanie mu słodkich emoji czy gifów z kotkami. 
Ta sytuacja skłoniła mnie do refleksji - jak wyrazić troskę w niekobiecy sposób? Zaczęłam się zastanawiać, czy troska w swej istocie jest kobieca. Oczywiście nie jest. Koniec końców to była rozmowa o potrzebach a nie o płci. Jeśli chcę komuś udzielić wsparcia, muszę dowiedzieć się, co ta osoba chciałaby otrzymać. W tym momencie jej płeć nie ma znaczenia. ​​​​​​​

Kinga szukająca dziewczyny, z serii „Diary”
Jaką dałabyś radę osobie, która myśli o wydaniu czegoś własnym sumptem? 
Chyba nie jestem najlepszą osobą, żeby dawać rady… Ale może odpowiem po prostu szczerze. Podczas formatowania pliku zrobiłam tyle błędów, że chyba ze 100 kopii wydrukowałam z poważnym mankamentem. Płynie z tego wniosek, że czasami próbując robić wszystko samemu/samej łatwiej ten błąd popełnić. Ostatecznie kosztuje nas to więcej niż zapłacenie komuś, kto zrobiłby to dobrze.
W początkowym procesie pomogło mi pozbycie się ambicji, że mój wkład finansowy kiedykolwiek się zwróci. Od początku wiedziałam, że raczej dołożę do tego projektu i byłam z tym ok. To była inwestycja w moją praktykę, której celem było nadanie moim zdjęciom kontekstu, którego potrzebowały. Nie wszystko mierzy się skalą finansową, choć nie każdy może sobie na to pozwolić. Ja wydrukowałam moją publikację na lepszym papierze, ale ziny można też przecież zrobić na kserokopiarce. 
Dodatkowo, sama forma zina pozwala na niedoskonałości, które zresztą zawsze towarzyszą mi przy okazji robienia zdjęć metodą point and shoot. Perfekcjonizm jest narzędziem władzy kapitalizmu więc jak nam coś nie wyjdzie, zawsze możemy sobie pomyśleć, że jest to działanie antysystwmowe. Przy okazji pracy nad zinem przeczytałam książkę “Queer Art of Failure”, którą serdecznie polecam. Pozwoliłam sobie na to, żeby moja publikacja nie była idealna. Dzięki temu w ogóle udało mi się ją zrobić. Być może z innym podejściem nigdy bym tego projektu nie skończyła. 
Zin pozwala na margines błędu i wręcz go celebruje. Nadaje mu to anarchistycznego charakteru. Ostatecznie ma on po prostu służyć mojej społeczności. I tyle. To nie musi być najlepsza publikacja na świecie. ​​​​​​​
Navid, Alice, Nima, z serii „Diary”
I jeszcze na koniec: masz jakiś ulubiony zin? Publikację? 
Jeśli chodzi o polskie ziny, bardzo polecam mądrą publikację Liliany Zeic “Książka Źródeł”. 
Oczywiście do tego Girls to the Front, których publikacje nazwałabym nawet trochę bardziej magazynem niż zinem. Do tego polecałabym sprawdzić działalność queerowego Wydawnictwa Bomba z Poznania.
Jeśli chodzi o zagraniczne publikacje, moją uwagę zwróciła seria biografii lesbijek Aloisy Akino, artystki z Montrealu. Jej publikacje przywracają historie lesbijek, z tym że określenie “lesbijka” jest tu traktowane dość szeroko. Kolejną artystką z Montrealu jest Clementine Morrigan, której zin “Fucking Magic” to zbiór queerowo-erotycznych historii. 
Kinga Michalska - polska artystka wizualna dzieląca swoje życie pomiędzy Tio'tia:ke (Montreal) i Warszawę. Prace Kingi dają intymny wgląd w życie osób queerowych, trans, niebinarnych, interseksualnych i drag queenek. Za pomocą portretów, fikcji spekulatywnej, filmu dokumentalnego czy tekstów o charakterze pamiętnikarskim Kinga opowiada o tożsamości, ciele i przekazywaniu pamięci. Bardzo ważne dla Kingi jest stosowanie języka troski i wspieranie dokumentowanej społeczności, co stanowi integralną część jej praktyki artystycznej. Obecnie Kinga pracuje nad swoim pierwszym dokumentem pełnometrażowym "Nolandia" produkcji Catbird Productions. ​​​​​​​
Milena Soporowska - artystka wizualna, historyczka sztuki, od czasu do czasu kuratorka. Studiowała fotografię w Związku Polskich Artystów Fotografików oraz na Akademii Fotografii. Absolwentka programu mentorskiego Sputnik Photos i Muzealnictwa. W swoich pracach bada m.in. przenikanie się szeroko rozumianej ezoteryki z codziennością. Płynną granicę pomiędzy sacrum a profanum eksploruje dodatkowo w audycji "Tarotiada" współprowadzonej z Anią Kamecką  i autorskim paśmie “Czeczota” w Radiu Kapitał. Ostatnimi czasy coraz bardziej fascynują ją ziny i photobooki jako sposób na budowanie wizualnej narracji. 

You may also like

Back to Top